Treści publikowane na tej stronie możesz czytać za darmo dzięki osobom, które kupują „Brać Łowiecką” i w ten sposób wspierają naszą działalność. Dziękujemy czytelnikom papierowego i elektronicznego wydania czasopisma! Jeżeli uważasz zamieszczane tutaj materiały za wartościowe, to zachęcamy do kupowania miesięcznika. Dołącz do grona naszych prenumeratorów!
Komentarze i opinie
Pan Witold Daniłowicz, radca prawny i myśliwy, wystąpił na łamach „Rzeczpospolitej” (12 grudnia 2019 r. w artykule „Popierajmy łowiectwo, zanim będzie za późno”) w obronie łowiectwa, twierdząc, że jest ono koniecznością. Główne uzasadnienie: „Dynamiczny wzrost liczebności populacji dzikich zwierząt powoduje szereg problemów na styku społeczeństwa, gospodarki i środowiska”. Jako naukowcy zaangażowani w ochronę przyrody i prowadzący badania nad zwierzętami (większość z nas również nad gatunkami łownymi), czujemy się w obowiązku sprostować podane przez pana Daniłowicza tezy. Tworzą one bowiem mylny obraz funkcjonowania populacji dzikich zwierząt, jak również funkcjonowania i zasadności gospodarki łowieckiej w jej obecnym kształcie.
Po drugie, pan Daniłowicz wskazał gatunki, które rzeczywiście mogą generować szkody w gospodarce rolnej i leśnej, co sprawia wrażenie zasadności i pożyteczności łowiectwa. Nie wspomniał jednak o wielu gatunkach, które nie powodują szkód ani nie są w żaden inny sposób konfliktowe, a jednak polscy myśliwi je zabijają. Do takich zalicza się m.in. większość ptaków łownych. Na przykład słonki i jarząbki nie powodują strat ekonomicznych, ich populacje nie są zbyt liczne, a mimo to zabija się je w ramach polowań.
Po trzecie, autor wymienia szkody gospodarcze powodowane przez zbyt liczne, jego zdaniem, populacje kilku gatunków ssaków, a równocześnie całkowicie pomija rolę dokarmiania – ochoczo wykonywanego i propagowanego przez myśliwych – w zwiększaniu liczebności tych właśnie gatunków, szczególnie dzików. Zwierzętom tym dostarcza się ogromne ilości wysokokalorycznego, ale nieodpowiedniego dla nich pokarmu (np. kukurydzy, marchwi, chleba), co w nienaturalny sposób stymuluje ich rozrodczość. Efektem dokarmiania jest upośledzenie naturalnych mechanizmów regulujących płodność, a także przyzwyczajanie zwierząt do pożywienia, którego w lasach nigdy nie było. To z kolei może zwiększać szkody w uprawach rolnych. Dokarmianie może również zwiększać lokalnie presję zwierzyny na lasy gospodarcze, a skupianie się dużej liczby zwierząt wokół miejsc wykładania karmy podnosi ryzyko infekcji i inwazji pasożytniczych.
Po czwarte, autor z niepokojem opisuje wzrost liczebności saren, jeleni i dzików, nie wspomina jednak, że środowisko myśliwych wciąż podejmuje próby przywrócenia odstrzału wilków, które w naturalny sposób obniżają liczebność ssaków kopytnych. Obecność tych drapieżników wpływa również na zachowanie kopytnych, skutkiem czego robią one mniej szkód w lesie. Jeśli się twierdzi, że kopytnych jest za dużo, to należałoby wspomagać odbudowę populacji wilków, a nie próbować ponownie ją ograniczać. Tymczasem poza wspomnianymi próbami przywrócenia odstrzału i ukierunkowaną na to kampanią medialną środowisk myśliwych corocznie w Polsce są znajdowane wilki śmiertelnie postrzelone z broni myśliwskiej.
Po piąte, pan Daniłowicz przytaczając liczebność dzikich gatunków co do sztuki, tworzy całkowicie błędne wrażenie rzetelnej i precyzyjnej wiedzy na temat stanu i trendów populacyjnych zwierząt łownych. Prawda jest zupełnie inna: myśliwi nie znają liczebności ani zmian liczebności gatunków, na które polują. Liczby podawane przez nadleśnictwa i koła łowieckie (spływające następnie do GUS) trudno uznać za dokładne, gdyż sposób ich pozyskania opiera się nie na wiarygodnej metodzie naukowej, a jedynie na wysoce subiektywnych „obserwacjach całorocznych”. Co więcej, w przypadku szeregu gatunków myśliwi nie wiedzą, ile osobników zabijają, ponieważ nie podejmują nawet próby zbierania takich danych. Dostępne informacje o liczebności wspomnianych gatunków należy zatem traktować z dużą ostrożnością, mają bowiem spory margines błędu.
Po szóste, nawet te niedokładne dane rozpatrzone w szerszym kontekście pokazują stan skrajnie odmienny od tego, co sugeruje pan Daniłowicz, kiedy pisze, że dzikich zwierząt jest „za dużo”. A zatem wg GUS mamy w Polsce (około) 275 tys. jeleni, 920 tys. saren i 90 tys. dzików (nie 400 tys., jak podaje autor). Jednocześnie hodujemy (około) 12 mln świń, 6 mln bydła i 201 mln drobiu. W skali globalnej liczebność dzikich kręgowców spadła o ok. 60% od lat 70. ubiegłego wieku. Obecnie łączna masa hodowanego przez ludzi drobiu jest ponaddwukrotnie większa niż masa wszystkich dziko żyjących ptaków, a łączna masa wszystkich dzikich ssaków (wliczając wieloryby, słonie i inne wielkie zwierzęta) stanowi ok. 4% całkowitej masy wszystkich żyjących obecnie na ziemi ssaków – pozostałe 96% dzieli się między zwierzęta hodowlane (60%) i nas samych (36%). Tak ogromna liczba zwierząt hodowlanych w dużym stopniu przyczynia się do degradacji naszego środowiska życia, dostarczając przy tym ludzkości z pokarmem jedynie ok. 1/6 energii i 1/3 białka, a jednocześnie zajmując ponad 3/4 terenów rolniczych. W obliczu globalnego kryzysu klimatyczno-ekologicznego potrzebujemy zatem znacznie zmniejszyć liczebność zwierząt hodowlanych, a nie liczebność żyjących pod wciąż rosnącą presją cywilizacji dzikich gatunków.
Powyższe argumenty nie wyczerpują listy zastrzeżeń i wątpliwości związanych z obecnie funkcjonującym w Polsce modelem łowiectwa. Nie odmawiamy łowiectwu potencjalnie pomocniczej roli w racjonalnym gospodarowaniu zasobami przyrodniczymi i łagodzeniu konfliktów na linii człowiek–dzikie zwierzęta. Uważamy jednak, że obecny model gospodarki łowieckiej nie spełnia kryteriów racjonalnego, zrównoważonego i opartego na wiedzy zarządzania. Przeciwnie, współczesne łowiectwo nie realizuje szeregu ważnych funkcji (takich jak rzetelny monitoring liczebności populacji czy redukcja gatunków obcych), a w ekstremalnych przypadkach (np. gdy myśliwi celowo lub przypadkowo zabijają zwierzęta z gatunków chronionych) wręcz przyczynia się do trwającego zaniku różnorodności biologicznej. Model łowiectwa musi zatem się zmienić i zacząć uwzględniać aktualną wiedzę na temat dzikiej przyrody. Musi też brać pod uwagę oczekiwania społeczne, gdyż całe społeczeństwo, a nie tylko myśliwi, ma prawo głosu w tej sprawie – a społeczna akceptacja dla zabijania dzikich zwierząt, szczególnie w ramach polowań rekreacyjnych i dla pozyskania trofeów, maleje na całym świecie, w tym w Polsce. Na apel Witolda Daniłowicza o poparcie dla łowiectwa odpowiadamy zatem apelem o jego pilną i głęboką reformę.
Dr Piotr Bentkowski (Institut Pierre Louis d’Epidémiologie et de Santé Publique, Paryż)
Dr hab. Michał Żmihorski, prof. PAN (Instytut Biologii Ssaków PAN)
Dr hab. Rafał Kowalczyk, prof. PAN (Instytut Biologii Ssaków PAN)
Dr hab. Zofia Prokop (Wydział Biologii UJ, Nauka dla Przyrody)
Dr hab. Paulina Kramarz, prof. UJ (Wydział Biologii UJ, Nauka dla Przyrody)
Dr hab. Krzysztof Schmidt, prof. PAN (Instytut Biologii Ssaków PAN)
Dr Barbara Pietrzak (Wydział Biologii UW, Nauka dla Przyrody)
Prof. dr hab. Joanna Pijanowska (Wydział Biologii UW, Nauka dla Przyrody)
Prof. dr hab. Piotr Skubała (Wydział Nauk Przyrodniczych UŚ, Nauka dla Przyrody)
Dr hab. Przemysław Chylarecki, prof. PAN (Muzeum i Instytut Zoologii PAN)
Dr hab. inż. Robert Mysłajek (Wydział Biologii UW)
Fot. ADP
Przeczytaj również
- Walne w czasie pandemii
- Kameleon II
- W Szczecinie wciąż po staremu
- Do kogo należy tusza dzika z odstrzału sanitarnego?
- Od koszyczka do rzemyczka
- Ad vocem „Wpływu polowań na ptaki i sposobów ograniczania ich negatywnego oddziaływania”
- Polowania w czasach zarazy
- Reformujmy łowiectwo – ale jak?
- W sprawie wyborów raz jeszcze
- Ad vocem w sprawie wyborów