strona główna

Komentarze i opinie

Nie złamał prawa, ale jest winny

Nie złamał prawa, ale jest winny
Maj 04 08:00 2023 Wydrukuj

Kiedy w 2021 r. na łamach zostały opisane kilkuletnie zmagania pewnego podkładacza z wymiarem sprawiedliwości i szukającymi pożywki dla podsycania antyłowieckich nastrojów ekoaktywistami („Dojna krowa myśliwy”, 8/2021), trudno było przypuszczać, że na finał tej sprawy przyjdzie czekać kolejne długie miesiące. Jeszcze mniej prawdopodobne zdawało się, aby wyrok w pierwszej instancji zapadł inny niż uniewinnienie. A jednak!

Mimo że kolejny powołany w tej sprawie biegły ocenił zachowania oskarżonego jako wzorowe i niebudzące wątpliwości, jeśli chodzi o ich prawidłowość, mimo że – jak powiedziała odczytująca wyrok sędzia Agnieszka Cabrera-Kasprzak – „oskarżony nie złamał żadnego prawa”, został on uznany za winnego znęcania się nad dogasającym (a najprawdopodobniej martwym już) bykiem jelenia osaczonym przez należące do naganki psy. Co istotne, współoskarżony w tej sprawie podkładacz, który był właścicielem części psów, został uniewinniony.

 

Porządkując fakty

Przypomnijmy suche fakty podparte m.in. zapisem monitoringu z pobliskich domów. Na polowaniu dewizowym zostaje postrzelony (na późną komorę/płuco, a więc strzał był śmiertelny) byk jelenia, który po przebiegnięciu ok. 1,5 km kładzie się kilka kroków od zabudowań, gdzie osaczają go psy pracujące w miocie. Piotr Wesołowski, pełniący na tym polowaniu jedynie funkcję kierownika naganki, nie podkładał swoich psów, miał za zadanie jedynie sprawnie przeprowadzić naganiaczy przez pędzone mioty. Ponieważ znajdował się najbliżej miejsca, w którym położył się byk, udał się tam niezwłocznie, by zapanować nad sytuacją. Na miejscu zastał dogasającego jelenia osaczonego przez należące do podkładacza i naganiaczy psy oraz spotkał się z agresją ludzi. Warunki ocenił jako niezdatne do oddania strzału łaski (gapie, psy, sąsiedztwo zabudowań, twarde podłoże powodujące ryzyko rykoszetu, a nade wszystko stan zwierzęcia, które po kilku chwilach od jego przybycia było targane już tylko pośmiertnymi drgawkami). Kontaktował się kolejno z prowadzącym polowanie oraz z podkładaczem w celu ustalenia działań oraz zorganizowania pomocy przy odciągnięciu psów, gdyż te nie słuchały obcego przewodnika. Całe zajście trwało trzy minuty, do momentu przybycia właściciela psów. Po tym czasie psy odpuściły i wróciły do miotu, tak samo uczynili dwaj oskarżeni, a na miejsce została wezwana policja.

To właśnie wspomniane trzy minuty były gwoździem do trumny i przyczyną skazania Piotra Wesołowskiego. Sąd uznał bowiem, że chociaż psy nie należały do niego, to „w momencie zdarzenia wyłączną kontrolę i nadzór nad nimi pełnił oskarżony (…). Wyłącznie on znajdował się w pobliżu i miał nad psami realną kontrolę”. Nie wiadomo, na jakiej podstawie sąd uznał, że oskarżony miał nad sześcioma obcymi psami pełną kontrolę, bo dowodem w tej sprawie jest zapis monitoringu (bez fonii), z którego nie wynika w żaden sposób, że nie próbował on wydawać komend psom. Sędzia uzasadnia, że monitoring nie budzi wątpliwości co do biernej postawy oskarżonego wobec psów, a zarazem ich posłuszeństwa po otrzymaniu komendy o odstąpieniu od jelenia. Nasuwa się tu istotne pytanie: skoro nie da się udowodnić, że oskarżony w ciągu trzech minut wydawał nieprzynoszące żadnego skutku komendy, to jak według tego samego zapisu wideo można udowodnić, że w określonym momencie wydał on skuteczne komendy?

 

Absurd goni absurd

Cały ten wywód jest o tyle bezpodstawny, że jeśli na świadku takiego zdarzenia ciąży obowiązek zapobieżenia cierpieniom zwierzęcia, to znajdujących się w pobliżu osób winien on dotyczyć w równym stopniu co oskarżonego. Był on tam bowiem jedynie osobą postronną, nie zaś wykonującym polowanie, a już z pewnością nie ponosił odpowiedzialności za postrzał zwierzęcia czy za zachowanie cudzych psów. Trzeba tutaj wspomnieć, że zostało ono ocenione przez biegłego jako typowe i odpowiadające temu, do jakich zadań psy zostały wyszkolone. Zaznaczył również, że psami myśliwskimi w pewnym stopniu kieruje instynkt, a więc należy dopuszczać margines nieprzewidywalności. W tym przypadku nie do przewidzenia było bliskie osaczenie dogasającego byka po uprzedniej długiej gonitwie za nim.

Adwokat Sławomir Szymański zwrócił ponadto uwagę, że trudno tutaj w ogóle mówić o znęcaniu się, ponieważ nie da się jednoznacznie ustalić, czy w momencie przybycia na miejsce obu oskarżonych jeleń jeszcze żył: „Po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem sądu stwierdzam, że nie znajduję tam przekonujących powodów skazania Piotra Wesołowskiego. Moje wątpliwości budzą szczególnie ustalenia sądu dotyczące istnienia jego obowiązku nadzoru nad psami, w sytuacji gdy nie wynikało to z żadnej okoliczności, a psy nie były jego własnością, oraz nieistnienia dowodów świadczących o tym, że w chwili jego przybycia na miejsce zdarzenia ranne zwierzę jeszcze żyło”.

W całym uzasadnieniu sądu jest jeszcze wiele innych absurdów, choćby kwestia uniewinnienia myśliwego pełniącego funkcję podkładacza na tym polowaniu. Otóż sąd uznał, że chociaż był on właścicielem niektórych psów znajdujących się przy byku, to nie odpowiada za ich działania, bo w momencie zdarzenia znajdował się jakieś 1,5 km od miejsca wypadków. Jakim więc cudem według tej samej dokumentacji pojawił się przy byku już po trzech minutach, choć polegał tylko na sile mięśni własnych nóg, poruszając się przez gęsty las? I co z właścicielami reszty psów – czy nie odpowiadają za szkody przez nie wyrządzone? To, oczywiście, akademickie dywagacje, bo w całej sprawie widać wiele nieścisłości. Trudno ocenić, skąd się one wzięły w argumentacji sądu. Być może wpływ na to ma fakt, że na początku tego roku zmieniono skład orzekający w tej sprawie, co nadało jej bieg od nowa, a sędzia Agnieszka Cabrera-Kasprzak po prostu nie zdążyła się zapoznać z jej aktami i specyfiką?

Uderza również to, że niemal wszystkim zeznaniom strony, nazwijmy ją, myśliwskiej, wliczając w to opinię biegłego, sąd nie dał pełnej wiary, podczas gdy zeznania świadków niebędących myśliwymi uznał za wiarygodne. I to mimo że w trakcie procesu potwierdzono agresywne zachowania wobec obu oskarżonych na miejscu zdarzenia (łącznie z groźbą zabrania broni i „postrzelenia tak jak tego jelenia”).

Osobną kwestią godną uwagi są priorytety, którymi według sądu winien się kierować myśliwy w opisywanej sprawie. Otóż w sytuacji, w której mamy do czynienia z wierzgającym bykiem osaczonym przez psy, otoczonym przez agresywnie się zachowujących przypadkowych przechodniów, w bezpośrednim sąsiedztwie zabudowań, oskarżony w pierwszej kolejności ma myśleć o bezpieczeństwie nie ludzi i psów, ale konającego jelenia. Musi natychmiast odciągnąć od byka złaję czworonogów, bez względu na ryzyko pogryzienia bądź zrogowania! Jednocześnie nie wolno mu oddać strzału łaski, nie mówiąc już o użyciu zakazanej prawem broni białej. A więc sytuacja jest bez wyjścia – jakikolwiek wybór można określić jako karalny.

 

#hejtstop?

Werdykt w tej sprawie wydawał się tak oczywisty, że strona oskarżyciela subsydiarnego nie wysłała nawet swojego pełnomocnika ani innego przedstawiciela na ogłoszenie wyroku. Jednak kiedy dotarł on do zainteresowanych, czyli ruchu Ludzie przeciw Myśliwym, po raz kolejny na myśliwych wylała się fala internetowego hejtu. Do podsycania nienawiści przez tego typu organizacje zdążyliśmy, niestety, przywyknąć. Sam oskarżony w przeszłości miał już pod domem obrońców zwierząt, którzy przyszli życzyć śmierci jego dziecku i reszcie rodziny. Jednak ataki na portalach uznających się za opiniotwórcze media łowieckie, w których ujawnia się jego pełne dane, to całkowita nowość! Te same media skupiają się w całej sprawie na tym, by jakoś powiązać oskarżonego z obecnym łowczym krajowym, bo nadrzędnym celem jest walka o stołki na górze. Abstrahując od tego, że Piotr Wesołowski wiele miesięcy temu podziękował za współpracę Pawłowi Lisiakowi, więc wiązanie go w jakikolwiek sposób z łowczym krajowym jest zwyczajnie nie na miejscu, w swojej trosce redaktor łowieckiego portalu zapomina dodać, że drugi z oskarżonych został uznany za niewinnego.

Czy Wesołowski na przestrzeni niemal sześciu lat od zdarzenia mógł liczyć na wsparcie organów PZŁ? Otóż nie padło choćby jedno pytanie o konieczność pomocy ze strony organizacji, której jest członkiem i aktywnym działaczem od lat promującym kynologię łowiecką i dla której przez pewien czas wykonywał pracę. Wylano na niego kubeł pomyj, obrzucono go obelgami i groźbami (w tym karalnymi). Mimo takiego nagłaśniania przez obecne władze PZŁ akcji #hejtstop, mającej na celu ochronę myśliwych przed atakami, nie wyciągnięto w jej ramach pomocnej dłoni do swojego człowieka. Jedynie Stowarzyszenie Przewodników Psów Myśliwskich, które pełni funkcję przedstawiciela strony społecznej, wzięło pod swoje skrzydła kogoś, kto znalazł się na miejscu zdarzenia z czystej chęci zapobieżenia nieszczęśliwemu wypadkowi i zapanowania nad sytuacją.

Ciąg dalszy nastąpi, przed skazanym apelacja. Można się też domyślać, że i oskarżyciel subsydiarny zaskarży wyrok uniewinniający współoskarżonego, domagając się kary również dla niego.

Cezary Grudziński, Fot. Bartosz Skrzypczak |  nr 5/2023

dodaj komentarz

0 komentarzy

Napisz komentarz

Uwaga! Aby dodać komentarz, musisz posiadać konto w serwisie braclowiecka.pl oraz być zalogowanym.