strona główna

Aktualności

Od koszyczka do rzemyczka

Od koszyczka do rzemyczka
Listopad 23 17:49 2020 Wydrukuj

Trwa czas zarazy, a nawet dwóch, bo przecież nadal panuje ASF. Wśród tych bieżących spraw zajmujących społeczeństwa (również myśliwych), kraje, a nawet kontynenty uwadze umyka pewien nurt – przeważnie spokojny, ale zawsze konsekwentny. Otóż ciągle sączy się ekologistyczna propaganda m.in. kreująca oczywiście czarny obraz łowiectwa. Myśliwi zaś wydają się wobec takiej narracji zupełnie bezradni. Sedno skuteczności czarnego PR-u tkwi w tym, że kreatorzy negatywnej wizji łowiectwa – w rzeczy samej anarchistyczno-neomarksistowskie środowiska nastawione na negację tradycyjnych ról i zasad – zyskały wpływ na narzędzia komunikacji społecznej oraz edukację. Z tych powodów z czasem posiadły przemożną siłę politycznego oddziaływania. Doskonałym przykładem tej ideologizacji jest kierunek obrany przez instytucje Unii Europejskiej w sprawach dotyczących przyrody, a w szczególności świata zwierząt.
 
Polityk nie umrze za myśliwych
Wobec globalnych inicjatyw ograniczających swobodę polowania również w Polsce w zasadzie nie ma sprzeciwu (albo jest on słaby), nie słychać stanowczego non possumus. Żaden poseł czy minister nie zamierza umierać za myśliwych tam, gdzie głosy za lub przeciw naprawdę się liczą, czyli w instytucjach unijnych. Tym bardziej że Unia przysparza rządowi wystarczająco dużo kłopotów, by mógł on sobie pozwolić na dojście do kolejnego punktu spornego w tak niepraktycznej kwestii jak łowiectwo. Inna sprawa, że z powodów wskazanych na wstępie widać rosnące zauroczenie ekozabobonami licznej rzeszy osób decydujących o obowiązującym w Rzeczypospolitej prawie. Z kolei nasza organizacja, czyli Polski Związek Łowiecki, oględnie mówiąc, nie jest koniem wyścigowym w podejmowaniu wyzwań niesionych wiatrem zmian, szczególnie tych na gorsze.
 
Jednym z powodów niepodejmowania inicjatyw przez społeczność zrzeszoną w PZŁ lub niepowodzeń takich pomysłów, gdy już zrodzą się w bólach, jest brak komunikacji i współpracy góry z dołami. To krytyka nie systemu czy organizacji, lecz sumy i rodzaju przyzwyczajeń oraz rażącego deficytu woluntaryzmu w istotnych sprawach. Do komunikacyjnej blokady doprowadzają osoby zamykające swoją aktywność w obszarze drobnych spraw czy sprawek oraz uzależnionych od każdego okrucha informacji pozyskiwanej z ministerstwa przy ul. Wawelskiej, a obecnie Wspólnej [Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi – przyp. red.] w Warszawie. Oczywiście dobre wieści zwiększają ważność przekazujących je osób, a złe – na ile się da – są skrywane pod korcem.
 
Nie inaczej rzecz się miała w wypadku toczącego się dłuższy czas procesu odkrawania kolejnego plasterka z zasobu naszych uprawnień i tradycji zgodnie z metodą salami. Chodzi mianowicie o projekt rozporządzenia Komisji Europejskiej w sprawie zmiany załącznika XVII do rozporządzenia nr 1907/2006. Przy współudziale przedstawicieli Polski został on przegłosowany przez komitet ds. substancji chemicznych KE, a później przyjęty większością głosów europosłów z Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności Parlamentu Europejskiego (ENVI). Projekt wprowadza zakaz używania ołowianej amunicji śrutowej na wszystkich obszarach wodno-błotnych w Europie i wokół nich. Chyba nie trzeba dodawać, jak szerokie w ujęciu przeciwników polowań może się stać pojęcie obszarów wodno-błotnych (tym bardziej że brzmienie rozporządzenia pozwala na taką dowolność interpretacyjną). Tymczasem to właśnie w ich obrębie poluje się na mokre pióro.
 
Bez ołowiu na mokre pióro
Części czytelników są znane kłopoty myśliwych z przeciwnikami myślistwa na stawach w krakowskim Ośrodku Hodowli Zwierzyny w Zatorze. Poluje się tam na kaczki, a ostatnio również na gęsi. Wywoływało to różne formy protestów. Wśród myśliwych również niżej podpisany angażował się w skuteczne przeciwdziałanie takim atakom. Toteż gdy prawie przypadkiem w piątek 4 września 2020 r. dowiedziałem się, że dzień wcześniej na szczeblach UE głosowano nad zakazem polowań z użyciem śrutu ołowianego [chodzi o głosowanie komitetu ds. substancji chemicznych KE, zwanego komitetem REACH – przyp. red], z nadzieją oczekiwałem burzy protestów w naszym środowisku. Niestety nic takiego nie nastąpiło.
 
W końcu poprosiłem kilku znanych krakowskich myśliwych, aby się podpisali pod listem do ówczesnej wicepremier i minister rozwoju Jadwigi Emilewicz. To jej resort zajmował się bowiem procedowaniem sprawy w unijnych strukturach. Pismo załączam TUTAJ. Odpowiedź (do przeczytania TUTAJ) nadeszła niespełna miesiąc później, w całkiem przyzwoitym, jak na okres przebudowy rządu, tempie. Wnioski z lektury tych pism pozostawię Czytelnikom. Otwarta jest jednak sprawa biernego oczekiwania na rozwój wypadków i braku pomysłu na zaktywizowanie myśliwych przez przedstawicieli naszego środowiska. I chodzi tu nie o obronę śrutu ołowianego, ale o kolejny etap ograniczania prawa do wolnych polowań.
 
Prawie nie przegraliśmy
W sukurs krajowym śpiącym rycerzom przyszła europejska organizacja myśliwska – FACE. Jej sekretarz generalny, dr David Scallan, zwrócił się do europosłów z komisji środowiska PE, by zagłosowali za cofnięciem rozporządzenia do komitetu REACH w celu dopracowania tego dokumentu. Apel dr. Scallana był grzeczny, rzeczowy i… nieprzekonujący. Dla nas zaś spóźniony – polscy myśliwi mogli się zapoznać z tym wystąpieniem 26 października w witrynie ZG PZŁ. Już 29 października, czyli trzy dni później, odbyło się głosowanie w komisji. Czasu na wysłanie chociażby e-maili do europarlamentarzystów mieliśmy więc zdecydowanie niewiele. Zresztą nikt się nie zatroszczył o opracowanie takiego wystąpienia ani o rozpowszechnienie adresów e-mailowych posłów, czyli o elementarne działania z zakresu lobbingu społecznego.
 
Doskonale wpisuje się tu zdanie z komunikatu zamieszczonego na stronie ZG PZŁ już po głosowaniu: „Argumenty te [za odesłaniem rozporządzenia do dalszych prac – przyp. aut.] zostały uznane przez 42% posłów, a 5% wstrzymało się od głosu, co pokazuje, że zwycięstwo było bardzo blisko”. Tak blisko, że prawie nie przegraliśmy.
 
Łukasz Strzelewicz, Fot. Murilo/Adobe Stock
Autor od maja 2018 r. do czerwca 2020 r. był przewodniczącym ZO PZŁ w Krakowie. Obecnie jest prezesem zarządu powstałej w październiku br. fundacji Polska Grupa Łowiecka.
 

Zasygnalizowana przez autora bierność władz PZŁ wobec zamiaru wycofania przez UE ołowianej amunicji śrutowej na obszarach podmokłych wydaje się bezdyskusyjna (zagadkowe jest ponadto milczenie ówczesnego Ministerstwa Środowiska w tej ważnej dla myśliwych sprawie). Dość powiedzieć, że mogliśmy się przygotowywać na nieuniknione już od dawna. Aby jednak ten obraz nie był zbyt jednostronny, trzeba zaznaczyć, że członek ZG PZŁ i wiceprzewodniczący Europejskiej Federacji Stowarzyszeń na rzecz Łowiectwa i Ochrony Przyrody, Jarosław Kuczaj, podejmował próby, które zmierzały do wypracowania racjonalnego stanowiska polskiej strony w pracach komitetu REACH. Za jego sprawą do ministerstw Rozwoju i Środowiska trafiła krytyczna opinia poparta autorytetem FACE.

Mimo oczywistych wątpliwości co do rozporządzenia KE ws. ołowiu, szczególnie dotyczących naruszenia pewnych standardów prawodawstwa, strona polska na ostatnim posiedzeniu komitetu REACH z niezrozumiałych przyczyn opowiedziała się za przyjęciem dokumentu. Przed późniejszym głosowaniem nad rozporządzeniem w Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności Parlamentu Europejskiego (ENVI) Jarosław Kuczaj dotarł do wszystkich europarlamentarzystów reprezentujących w tym gremium Polskę. To, jak ostatecznie zagłosowała część z nich, daje podstawy, by sądzić, że te starania zakończyły się powodzeniem.

Należy także podkreślić, że jeszcze nie wszystko stracone. Rozporządzenie KE, pozytywnie zaopiniowane przez ENVI, będzie teraz rozpatrywane na posiedzeniu plenarnym PE. Dojdzie do tego 25 listopada. Rezultat wcale nie jest przesądzony.
 
Red.

dodaj komentarz

0 komentarzy

Napisz komentarz

Uwaga! Aby dodać komentarz, musisz posiadać konto w serwisie braclowiecka.pl oraz być zalogowanym.