strona główna

Aktualności

Wypadki na polowaniach bez związku ze stanem zdrowia myśliwych. Powrót PZŁ do zespołu Dorożały

Wypadki na polowaniach bez związku ze stanem zdrowia myśliwych. PZŁ wraca do zespołu Dorożały
Wrzesień 17 15:50 2024 Wydrukuj

Przedstawiciele PZŁ znowu będą brać udział w pracach Zespołu ds. reformy łowiectwa po tym, jak Ministerstwo Klimatu i Środowiska spełniło podstawowy postulat strony łowieckiej, gwarantując transparentność posiedzeń poprzez ich transmisję online (o zawieszeniu udziału PZŁ w pracach zespołu pisaliśmy TUTAJ). 10 września br. każdy zainteresowany, mimo początkowych problemów z jakością dźwięku, mógł na żywo wysłuchać argumentów stron w debacie obejmującej dwa zagadnienia – wprowadzenie okresowych badań myśliwych oraz informowanie o polowaniach – i przekonać się jak miałkie, choć medialnie nośne są argumenty ministerstwa oraz stojącej za nim grupy interesu, antymyśliwskiej koalicji „Niech Żyją!” (dalej NŻ!).

 

Ośli upór wiceministra

Odpowiedzialny za łowiectwo wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała (Polska 2050) w dążeniu do wprowadzenia okresowych badań myśliwych odznacza się prawdziwie oślim uporem, dając zarazem jaskrawy przykład populizmu prawnego. Proponowane przez niego restrykcje mają uspokoić politycznie i medialnie nakręcone obawy społeczeństwa, ale wcale nie wyeliminują problemu. Wypadki z bronią na polowaniach nie wynikają bowiem ze złego stanu zdrowia myśliwych, jak sugeruje resort klimatu i środowiska. Adwokat i poznański okręgowy rzecznik dyscyplinarny Sławomir Szymański stwierdził jednoznacznie, że nie ma w tym zakresie udowodnionego związku przyczynowego. Ani ministerstwo, ani prezentująca problem anestezjolog Anna Gdula, równocześnie prezes zarządu Fundacji Na Rzecz Prawnej Ochrony Zwierząt i Kontroli Obywatelskiej Lex Nova wchodzącej w skład NŻ! (zapytana o to zresztą przez Szymańskiego w odniesieniu do dwóch przytoczonych przez nią tragicznych przypadków) nie dysponują analizami akt spraw dotyczących zdarzeń z bronią myśliwską, które potwierdziłyby taką zależność.

W zdecydowanej większości wypadki na polowaniach wynikają z nieprzestrzegania bądź lekceważenia obowiązujących reguł bezpieczeństwa. Na tym polu PZŁ ma sporo do zrobienia, a spiętrzenie zdarzeń, o których słyszymy w tym roku, sugeruje konieczność pilnego podjęcia przez zrzeszenie działań zaradczych. Wprowadzenie okresowych badań myśliwych byłoby natomiast regulacją nieadekwatną i niecelową, ale też obciążającą system opieki psychologicznej, o czym niżej.

Prof. Henryk Okarma zwrócił ponadto uwagę na nieznaczący odsetek wypadków w ogólnej liczbie ok. 3 mln oddawanych strzałów rocznie (mec. Szymański podał, że w dekadzie 2013–2023 doszło do 6 wypadków śmiertelnych i 32 postrzeleń).

 – Ze strony przedstawicieli PZŁ nie ma zgody na badania z bardzo prostego powodu, który starałem się wyartykułować i nie dostałem na niego (…) satysfakcjonującej odpowiedzi. Gdzie jest jakikolwiek związek przyczynowo-skutkowy (…) między tym, że wprowadzimy badania okresowe dla tej grupy [myśliwych – przyp. red.] i zmniejszy się liczba wypadków. Nie ma takiego związku i nikt mi na tej sali nie udowodni, że taki związek jest – skwitował prof. Okarma, przedstawiając jednoznaczne stanowisko myśliwskiej części zespołu.

Celem wprowadzenia tej regulacji może być tylko utrudnienie wykonywania polowań i doprowadzenie części myśliwych do rezygnacji z łowiectwa (nie ze względu na stan zdrowia, ale inne obiektywne czynniki, jak np. koszt badań). Nie powinno być tutaj pola do żadnego kompromisu. Rozważania nad ewentualnym pokryciem kosztów tych badań przez państwo (z obciążeniem i tak nadwyrężonego budżetu), czy ich wprowadzeniem dla określonych grup wiekowych (Stowarzyszenie Psychologów Sądowych w Polsce proponuje badania co 5 lat po czterdziestce oraz co 3 lata po sześćdziesiątce) w ogóle nie powinny być brane pod uwagę.

Propozycję, nad którą można się pochylić, złożył natomiast Ryszard Czeraszkiewicz ze Szczecińskiego Klubu Przyrodników (wbrew nazwie organizacji reprezentujący myśliwych). Wskazał na możliwość kierowania na wykonanie badań tych myśliwych, u których inni polujący dostrzegą symptomy problemów zdrowotnych mogących zwiększać ryzyko błędów w posługiwaniu się bronią. Czeraszkiewicz sugerował także, żeby edukować myśliwych o konsekwencjach schorzeń ograniczających zdolność posługiwania się bronią na polowaniach.

Gdula obstawała jednak przy swoim. Próbowała tłumaczyć, że naruszanie reguł bezpieczeństwa może wynikać z zaburzeń zdrowia psychicznego. Wyciągnęła współpracę z MON i pełnienie zadań publicznych przez myśliwych jako pretekst do badań. Wyrażała wreszcie niezrozumienie dlaczego okresowe badania muszą przechodzić posiadacze pozwoleń na broń do ochrony osobistej, a myśliwi nie, sugerując ich niesłuszne uprzywilejowanie (dodajmy, że nie muszą ich przechodzić również osoby z pozwoleniami na broń sportową, kolekcjonerską i pamiątkową stanowiący obecnie największą grupę posiadaczy broni). Wyjaśnienie ostatniej wątpliwości wydaje się proste. Przyczyna posiadania broni do ochrony osobistej to zgodnie z ustawą o broni i amunicji „stałe, realne i ponadprzeciętne zagrożenie życia, zdrowia lub mienia”. Poczucie takiego zagrożenia może odbijać się na kondycji psychicznej. Posiadacz broni do ochrony osobistej w odróżnieniu od myśliwego w uzasadnionych okolicznościach ma jej użyć przeciwko drugiemu człowiekowi.

Lekarka zdradziła wreszcie, że leży jej też na sercu dobro zwierząt, w szczególności postrzałków, upatrując ranienia zwierzyny w schorzeniach natury zdrowotnej.

 

Społeczeństwo o okresowych badaniach myśliwych

Dorożała ochoczo szafował (czyni to zresztą przy każdej okazji) bezkrytycznie przyjętym wynikiem badania opinii publicznej, w myśl którego 94% społeczeństwa ma się opowiadać za obowiązkowymi okresowymi badaniami myśliwych. Źródło tych danych wcale nie jest żadną tajemnicą, ale do szczegółów metodyki raczej nie uda się dotrzeć. Sondaż przeprowadzono w lipcu br. dla koalicji NŻ! na próbie 500 dorosłych Polaków przez prywatną agencję badawczą Zymetria. Zastosowano metodę ilościową online. Abstrahując od rzetelności oraz jakości tej analizy, do której powierzchownie odnosi się wiceminister, nie ma się co dziwić, że niedoinformowani, a wręcz wprowadzeni w błąd i medialnie straszeni myśliwymi obywatele opowiadają się za badaniami.

Aktywiści koalicji NŻ! od dawna konstruują alternatywną rzeczywistość, która przedstawia obraz łowiectwa, jakim ono w rzeczywistości nie jest. Wokół tej wyimaginowanej kreacji roztaczają widmo zagrożenia stwarzanego przez myśliwych dla społeczeństwa. To fundament dla wspomnianego populizmu prawnego. Konsekwencje oczekiwanych przez resort środowiska regulacji większości osób ponadto nie dotkną. Ale mechanizm stanowienia prawa oparty na sondażach służących kreowaniu rzeczywistości i będących w istocie pewnym narzędziem marketingowym, ignorujący głos merytoryczny oraz autorytet nauki, powinien mocno zaniepokoić przynajmniej część świadomych obywateli.

Dla Dorożały okresowe badania myśliwych to kwestia fundamentalna, która mogłaby nawet poprawić notowania PZŁ w społeczeństwie. To jeden z wielu nonsensów, jakie słyszymy w antyłowieckim dyskursie. Może gdyby to był jedyny problem wizerunkowy myśliwych, stwierdzenie byłoby słuszne, ale jest zaledwie jednym z wielu. Na żądania ministerstwa i aktywistów trzeba spojrzeć całościowo, a wówczas zarysuje się klarowny obraz działań demontujących łowiectwo w myśl zielonej, prozwierzęcej ideologii.

 

Badania myśliwych, a zdrowie psychiczne dzieci

Ledwie zakończyła się pierwsza część dyskusji w ministerstwie, a na profilu wiceministra na platformie X (dawniej Twitter) pojawił się komentarz w sprawdzonym prowokacyjnym stylu: „(…) Przedstawiciele PZŁ nie zgadzają się na wprowadzenie badań okresowych dla myśliwych. Formuła dialogu się wyczerpała”. Już na samym wstępie posiedzenia prof. Okarma wytknął zresztą, że charakter medialnych wystąpień wiceministra nie służy budowaniu wzajemnego zaufania z myśliwymi i podaje w wątpliwość jego rzeczywiste intencje, ale ten nie wziął sobie tych słów do serca. Tym samym nie pierwszy raz obnażył swój cynizm. Na posiedzeniu zarzekał się, że łowiectwo ma podstawy i nikt nie chce go zniszczyć, a chwilę później podsycał antymyśliwskie nastroje w mediach społecznościowych.

Dodajmy, że debata w MKiŚ odbywała się w dniu publikacji przez NIK przygnębiającego raportu nt. stanu zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. Słyszeli państwo o nim? Zapewne nie, bo media głównego nurtu skoncentrowały się tego dnia na wyimaginowanym problemie okresowych badań myśliwych. Tymczasem, jak alarmuje NIK, system wsparcia w szkołach i poradniach psychologiczno-pedagogicznych jest niewydolny, pomoc terapeutyczna dla uczniów niewystarczająca, a działania rządu od 2017 r. zmierzające do naprawy tej sytuacji nieskuteczne. Tylko w 2022 r. 156 z przeszło 2 tys. prób samobójczych dzieci skończyło się śmiercią. Liczby w ostatnich latach rosną i trend ten się utrzyma. To jest, panie ministrze, kwestia fundamentalna!

Ktoś przytomnie zauważy, że zdrowie psychiczne dzieci nie leży w kompetencjach MKiŚ. I będzie miał rację. Podobnie jak badania myśliwych, regulowane na mocy ustawy o broni i amunicji będącej w domenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Nie zmienia to faktu, że zaangażowanie psychologów jest potrzebne w innym, nieporównywalnie ważniejszym ze społecznego punktu widzenia obszarze.

 

Poradnictwo antyłowieckie w służbie reformy

Druga część posiedzenia była poświęcona informowaniu społeczeństwa o trwających polowaniach. Aktywiści chcieliby, żeby dotyczyło to nie tylko zbiorówek, ale też miejsc prowadzenia łowów indywidualnych. System wprowadzony w odniesieniu do tych pierwszych nowelizacją Prawa łowieckiego w 2018 r. nie jest najszczęśliwszy, jednak trudno winić myśliwych za formę, w jakiej obowiązek informowania uchwaliła ówczesna władza. Jest tutaj natomiast co usprawniać, włączając kwestie adekwatności i proporcjonalności sankcji karnych zasygnalizowane przez adw. Katarzynę Topczewską. Dyskusja na ten temat była zresztą spokojniejsza, jakość dźwięku transmisji znacząco poprawiono, za to wiceminister Dorożała tę część spotkania opuścił.

Problem widziany przez aktywistów zreferował Krzysztof Wychowałek z Ośrodka Badań Ekologicznych Źródła (przypomnijmy, że ta organizacja w 2016 r. doprowadziła do precedensowego stwierdzenia przez WSA w Łodzi nieważności podziału na obwody łowieckie, co zapoczątkowało lawinę podobnych orzeczeń w innych częściach kraju). Zwrócił uwagę m.in., że system informowania o polowaniach zbiorowych za pośrednictwem urzędów gmin nie przystaje do współczesności. Obwieszczenia nie zawsze są publikowane w ustawowym terminie, urzędy nierzadko nie znają swoich obowiązków w tym zakresie, sposób „kodowania” lokalizacji polowań zazwyczaj niewiele mówi przeciętnemu obywatelowi, gdzieniegdzie utrwaliła się zła praktyka planowania zbiorówek na każdy weekend, a liczba tablic informacyjnych bywa niedostateczna. Trzeba nad tym popracować i jest ku temu wola myśliwych, wyrażona przez dr. Szymona Hatłasa oraz dr. hab. Przemysława Cwynara. Szkoda tylko, że Wychowałek w działaniach swojej organizacji nie koncentruje się póki co na edukowaniu społeczeństwa, jak rozumieć komunikaty o polowaniach zbiorowych i gdzie szukać informacji na ich temat, ani na dialogu z myśliwymi, tylko poświęca energię na kontestowanie obowiązujących regulacji oraz „poradnictwo antyłowieckie”. Pokazuje to, jakiej klasy ekspertami otacza się resort środowiska.

 

Polowanie, zakaz wstępu

Trzeba jednak zwrócić uwagę, że i w tym przypadku ministerstwo przyjmuje błędne założenie, w myśl którego myśliwi stanowią zagrożenie dla obywatela i dlatego informacja o każdym polowaniu powinna być jawna. Stworzenie aplikacji mobilnej zintegrowanej z elektronicznymi książkami polowań, powiadamiającej o wejściu do sektora, w którym odbywa się polowanie, również indywidualne, nie powinno stanowić problemu. To tylko kwestia kosztów oraz tego, kto je pokryje. W normalnym państwie, gdzie nie szczuje się obywateli na myśliwych, można byłoby nad takim rozwiązaniem dyskutować. W naszych warunkach zachodzi jednak realne ryzyko wykorzystania informacji o polowaniach, szczególnie indywidualnych, przeciwko polującym. Mamy już przykład witryny internetowej z lokalizacją ambon i skutecznymi zachętami do ich niszczenia. Hatłas nie pozostawił złudzeń, że zgody na informowanie o polowaniach indywidualnych ze strony PZŁ nie będzie.

Pozostaje także pytanie, co potem? Państwo narzuci obowiązek korzystania z aplikacji wszystkim obywatelom opuszczającym granice swojej posesji i wybierającym się na spacer na wzór covidowej „Kwarantanny domowej”? Takie działanie może tylko zwiększyć niechęć do myśliwych, wzmacniając poczucie niesprawiedliwości i zagrożenia, którego nie ma, na co zresztą zwrócił uwagę mec. Szymański. Każdy korzystający z terenów otwartych ma do tego takie samo prawo, jak myśliwi. O tym, że inne niż polowanie formy korzystania z polskich łowisk nie stoją z nim w sprzeczności paradoksalnie najlepiej świadczą właśnie niskie statystyki wypadkowości.

Dyrektor Departamentu Leśnictwa i Łowiectwa w MKiŚ dr Aleksander Jakubowski, który moderował tę część spotkania, dziwił się obawom myśliwych o własne bezpieczeństwo. Wszak to oni, jak konstatował, noszą broń. Zastanawiał się też, czy zagrożenie dla myśliwych jest potwierdzone np. orzeczeniami sądów. Trzeba było uświadomić go co do zasad i praktyki używania broni do celów myśliwskich oraz skali mowy nienawiści i gróźb kierowanych pod adresem polujących, podsycanych zresztą m.in. przez retorykę wiceministra Dorożały (groźby karalne trafiły m.in. do dwojga członków zespołu reprezentujących stronę łowiecką). Zastępca prezesa NRŁ Rafał Ciszewski poinformował o 300 udokumentowanych umyślnych zakłóceniach polowań zbiorowych na prawidłowo oznakowanych terenach w ostatnich trzech latach.

Argumentacja Jakubowskiego zmierzała zresztą do zaostrzenia odpowiedzialności za utrudnianie wykonywania polowań przez obywateli poinformowanych o ich trwaniu za pomocą ogólnodostępnej aplikacji. Z jednej strony wprost uprzywilejowywałoby to myśliwych, z drugiej – kwestie zatrzymania, ustalenia sprawcy, czasu reakcji służb tak czy inaczej czyniłyby te przepisy fasadowymi, na co zwracał uwagę mec. Szymański.

Strona PZŁ zasugerowała wdrożenie najrozsądniejszego chyba rozwiązania, aby dostęp do elektronicznej książki polowań umożliwić systemowo odpowiednim służbom, ale nie wszystkim obywatelom. Taka forma współpracy z Państwową Strażą Łowiecką, Policją, Strażą Graniczną czy Strażą Leśną już zresztą w wielu przypadkach funkcjonuje, a za sprawność współdziałania pochwalił myśliwych Piotr Szczygieł, komendant PSŁ w Bydgoszczy. Debata zakończyła się prośbą dyrektora Jakubowskiego o przygotowanie propozycji rozwiązań, jak informować o polowaniach całe społeczeństwo i zarazem zabezpieczyć myśliwych wykonujących swoje zadania.

 

Kolejne posiedzenie

Podczas czwartego posiedzenia zespołu nie omówiono zaplanowanych kwestii niedziel bez polowań oraz wyłączenia z polowań lasów społecznych, nad których koncepcją pracuje MKiŚ (pełną transmisję można obejrzeć TUTAJ). Te dwa zagadnienia wrócą za jakiś czas. Piąte spotkanie zaplanowane na październik br. ma zostać poświęcone ASF-owi i polowaniom w otoczeniu miast.

O powołaniu w czerwcu br. zespołu, którego zadaniem jest wypracowanie rekomendacji zmian w Prawie łowieckim, pisaliśmy TUTAJ

 
Adam Depka Prądzinski, Fot. MKiŚ (yuotube.com/
MinisterstwoKlimatuiŚrodowiska)

dodaj komentarz

0 komentarzy

Napisz komentarz

Uwaga! Aby dodać komentarz, musisz posiadać konto w serwisie braclowiecka.pl oraz być zalogowanym.