Koalicja Niech Żyją! indaguje PZŁ na podkomisji Małgorzaty Tracz
Lipiec 25
14:25
2024
Wydrukuj
Działająca w ramach sejmowej KRiRW Podkomisja stała ds. dobrostanu zwierząt gospodarskich i ochrony produkcji zwierzęcej w Polsce oraz zwalczania chorób zakaźnych zwierząt, której przewodniczy poseł Małgorzata Tracz (KO-Zieloni), debatowała 23 lipca br. nad zwalczaniem ASF-u i ptasiej grypy. W programie posiedzenia było także przedstawienie aktualnych informacji na temat wykonania planów pozyskania zwierzyny, w tym odstrzału dzików. Najbardziej zaangażowany w prowadzoną dyskusję był Tomasz Zdrojewski z Koalicji Niech Żyją! (dalej NŻ!). Przejawiał większe zainteresowanie niż sama przewodnicząca podkomisji, która zwołała jej posiedzenie, oraz pozostali posłowie. Sama Tracz nie zadała żadnego pytania i ograniczyła się do udzielania głosu zebranym. Można więc było odnieść wrażenie, że było to kolejne spotkanie, które miało umożliwić NŻ! realizację ulubionego zadania, jakim jest indagowanie PZŁ.
Uchybienia w przestrzeganiu bioasekuracji
Sytuację epizootyczną referowali wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi Jacek Czerniak (Lewica) oraz zastępca głównego lekarza weterynarii do spraw zdrowia i ochrony zwierząt, granic oraz laboratoriów Jakub Kubacki. Szczególnie drugi z wymienionych przedstawił informacje, które za poprzednich rządów były raczej przemilczane.
Aktualnie Polska ma status kraju wolnego od grypy ptaków u drobiu. Są jednak odnotowywane przypadki choroby u dzikiego ptactwa. Grypa ptaków przestała być sezonowa. Szybkie wykrycie zakażeń powoduje wzmożenie czujności zarówno służb weterynaryjnych, jak i hodowców, którzy wyciągają wnioski z przykrych doświadczeń i coraz lepiej zabezpieczają swoje fermy.
Jak przekonywał Kubacki, sytuacja z ASF-em nie jest tak pozytywna, ale nie jest też tragiczna. Najgorzej wygląda w województwach warmińsko-mazurskim, gdzie odnotowano już cztery ogniska więcej niż w analogicznym okresie przed rokiem, oraz wielkopolskim – dziewięć ognisk więcej. ASF u świń pojawił się m.in. na obszarze wolnym w powiecie pilskim i trwa dochodzenie mające zidentyfikować źródło zakażenia. Wokół fermy wzmożono poszukiwania padłych dzików z udziałem psów i wykorzystaniem dronów oraz rutynowo z udziałem ludzi. Jeden z trzech zespołów prowadzących dochodzenia epizootyczne w Wielkopolsce analizuje hipotezę rozwleczenia wirusa na fermach przez obsługę zootechniczną lub lekarsko-weterynaryjną albo przez zakłady utylizacyjne. Kubacki zapewnił, że jest to poważnie brane pod uwagę. Skonstatował jednak, że kontrole bioasekuracji najczęściej dowodzą uchybień w przestrzeganiu procedur. – Gospodarstwa są przygotowane infrastrukturalnie, mają odpowiednie wyposażenie, odpowiednie ogrodzenia, maty – mówił. Problem sprowadza się natomiast do ludzkich nawyków, nieprzestrzegania zasad higieny, zmiany odzieży, obuwia, mycia rąk czy niewpuszczania osób postronnych na teren gospodarstwa. Reprezentanci resortu rolnictwa poinformowali również, że środki na bioasekurację gospodarstw są rozdysponowywane w ramach ARiMR oraz PROW.
Myśliwi też są stroną społeczną
Dane na temat realizacji odstrzału zwierzyny przedstawił Hubert Hamulecki, naczelnik Wydziału Łowiectwa w MKiŚ. Przytoczmy jedynie wartości najistotniejsze dla tematyki posiedzenia, czyli odstrzał dzików. W minionym sezonie łowieckim pozyskano 214 018 osobników, co stanowiło niemal 190% planu. W bieżącym sezonie do końca czerwca strzelono natomiast 45 275 dzików (przy czym plan opiewa na 117 tys.).
Zadawanie pytań z właściwym sobie inkwizycyjno-moralizatorskim zacięciem rozpoczął Tomasz Zdrojewski z NŻ!. Czas miał na to w zasadzie nieograniczony (nie jest tajemnicą, że przewodnicząca podkomisji sympatyzuje z koalicją), a oprócz niego ze strony społecznej głos zabrali przedstawiciel Związku Zawodowego Rolników Samoobrona oraz reprezentantka Stowarzyszenia Otwarte Klatki. W odróżnieniu od Zdrojewskiego zadała konkretne pytanie, bez wplatania w swoją wypowiedź komentarza i własnych opinii.
Zdrojewskiego interesowała wielkość wydatków ponoszonych przez PZŁ na dokarmianie zwierzyny, co jest istotne z punktu widzenia zwalczania ASF-u. Pytał w kontekście zakazu dokarmiania dzików, czujnie zwracając zarazem uwagę na jego brak w programie zwalczania choroby na ten rok (zakaz nadal obowiązuje, na mocy rozporządzenia ministra rolnictwa i rozwoju wsi w sprawie środków podejmowanych w związku z wystąpieniem afrykańskiego pomoru świń). Korzystając z obecności przedstawicieli PZŁ, aktywista doniósł, że związek nie udostępnił na żądanie sprawozdań finansowych obejmujących informacje o wydatkach na dokarmianie, a obywatele mają prawo to wiedzieć. Poinformował zarazem, że sprawa jest w sądzie. Prezes NRŁ Marcin Możdżonek z lekką irytacją odparł, że socjotechniczne posługiwanie się argumentem oczekiwań społecznych w żądaniach aktywistów jest nadużywane. – Ponad 133 tys. zarejestrowanych myśliwych plus ich rodziny to duża grupa ludzi, którym na sercu leży dobro polskiej przyrody, PZŁ, polskiego rolnictwa i polskiego leśnictwa – mówił, podkreślając, że to również są obywatele i strona społeczna.
Odstrzał i poszukiwania muszą się uzupełniać
Zarzuty NŻ! pod kątem funkcjonowania systemu profilaktyki szerzenia się ASF-u są niezmienne i właściwie dobrze je znamy. Głównym jest dysproporcja środków budżetowych wydatkowanych na poszczególne działania prewencyjne. Zbyt dużo idzie na odstrzał sanitarny, a za mało na wyszukiwanie padłych dzików. Zdrojewskiego nie przekonuje podkreślony przez poseł Katarzynę Sójkę (PiS) społeczny charakter działań myśliwych m.in. w tym zakresie (wytknął, że za każdego znalezionego padłego dzika przysługuje 200 zł, a ryczałty za odstrzały sanitarne sięgają setek milionów złotych). Sygnalizował wreszcie problem monitorowanych przez aktywistów nęcisk, z których niektóre „z setkami kilogramów karmy” przedstawiają zatrważający widok. Na koniec podał w wątpliwość dane o liczbie polowań raportowane przez Hamuleckiego. 4 mln wyjść do łowiska w minionym sezonie oznaczałoby, że najwyżej połowa – jego zdaniem – aktywnych myśliwych na polowanie wychodzi 80 razy w ciągu roku, czyli średnio raz na cztery dni, co przyjął z niedowierzaniem. Możdżonek wyjaśnił, że to twarde dane z elektronicznego systemu ewidencji. Powinno to budzić uznanie zamiast powątpiewania. Gdyby jednak aktywiści z NŻ! zrozumieli, czym jest pasja łowiecka, która pcha myśliwego do łowiska, musieliby rozwiązać swoją organizację.
Zdrojewski podzielił się także wątpliwościami co do liczebności dzików przyjmowanej jako podstawa planowania odstrzału. Pozyskanie sięga w konsekwencji biologicznie niemożliwych wartości 600–700% wyjściowego stanu populacji. Mankamenty takiej sytuacji dobrze znamy. Trudno tylko czynić z tego zarzut myśliwym. Chytra arytmetyka oparta na braku dobrych metod inwentaryzacji zwierzyny miała sparaliżować realizację rządowych zamiarów redukcji dzików, co niewątpliwie się udało. Myśliwi, sami przeciwni planom depopulacji w ten sposób pokazali, jakie cele rzeczywiście im przyświecają. Nie zmienia to jednak faktu, że takie rachunki nie wystawiają najlepszego świadectwa gospodarce łowieckiej i należałoby je urealnić.
Marek Pudełko, kierownik Wydziału Hodowli, Kynologii Łowieckiej i Sokolnictwa ZG PZŁ, zwrócił ponadto uwagę, że w szczytowym momencie pozyskanie dzików sięgało 350 tys. osobników. W minionym sezonie strzelono mniej, swoje zrobiła zapewne choroba, ale wydaje się, że zwiększenie pozyskania rozłożone w czasie przyniosło również oczekiwane rozrzedzenie populacji.
Jak zwracał dalej uwagę Pudełko, poszukiwania padłych dzików zgodnie z przepisami są inicjowane przez inspekcję weterynaryjną. Myśliwi biorą w nich udział i nie zdarzyło się, żeby nie stanęli na wysokości zadania. Nie do nich należy natomiast kierować zarzut niedostatecznej liczby tych poszukiwań. Do zasygnalizowanego problemu nęcisk odniósł się z kolei Możdżonek. Zaznaczył, że PZŁ walczy z problemem wyrzucania odpadów żywności pod myśliwskie ambony i podkreślił, że nie zawsze stoją za tym myśliwi. Zapytał także, czy wyniki monitoringu aktywistów są zgłaszane odpowiednim służbom, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Do poszukiwań padłych dzików zwięźle i konkretnie odniósł się także Jakub Kubacki. Zwrócił przede wszystkim uwagę, że są to kosztowne działania, szczególnie jeżeli odbywają się z udziałem przeszkolonych do tego celu psów (według informacji PZŁ jest ich na tę chwilę 50). Tylko w tym roku pochłonęły one już kwotę ponad 200 tys. zł. Ogółem w ubiegłym roku zorganizowano 15 tys. poszukiwań padłych dzików, w tym natomiast już przeszło 7300. Jak podkreślał zastępca głównego lekarza weterynarii, muszą się one uzupełniać z redukcją dzików. – Nie zastąpi się odstrzału poszukiwaniami ani odwrotnie. Oba działania trzeba prowadzić równolegle, w sposób wyważony i w oparciu o analizę ryzyka – tłumaczył.
Ze strony parlamentarzystów pytania zadała tylko dwójka posłów. Wiceprzewodniczący podkomisji Łukasz Horbatowski (KO) dociekał, co z płotami chroniącymi przed migracją dzików, które w wielu miejscach już się przewracają. Katarzyna Sójka prosiła zaś m.in. o odniesienie się do możliwości wdrożenia szczepień ptaków fermowych, stosowanych już z powodzeniem we Francji.
ADP, Fot. Vlasto Opatovsky/Adobe Stock