strona główna

Aktualności

"Dzienniki sztucerowe" - opowiadanie o łowach w Nowej Zelandii

Grudzień 09 14:44 2011 Wydrukuj

Ukazała się książka Cezarego Andruszewskiego pt. "Dzienniki sztucerowe. Matagouri" ze zdjęciami Jerzego Pokrywki, którą zapowiadaliśmy na łamach "BŁ" (artykuł pt. "Kapitalne byki w Nowej Zelandii" w numerze 12/2010). Opowiada ona o polowaniu na jelenie i daniele oraz wędkarskich przeżyciach autorów podczas pobytu w Nowej Zelandii.

Więcej informacji: c.andruszewski@gmail.com lub jerzy.pokrywka@gmail.com. „Dzienniki sztucerowe” (twarda oprawa, 138 str., format 23,5x20 cm), w cenie 70 zł, można zamówić u autora pod numerem tel. 695 095 800.

Poniżej prezentujemy wspomniany wyżej artykuł, który stanowi redakcyjną adaptację fragmentu przygotowywanej do druku książki.

Pobierz w formacie pdf TUTAJ
„Kapitalne byki z Nowej Zelandii"

CEZARY ANDRUSZEWSKI

Celem naszej wyprawy była Nowa Zelandia, a tam - polowanie na byki jelenia i daniela. Nasze wrażenia zawarliśmy w dzienniku i utrwaliliśmy na fotografiach.


Wyruszyliśmy 6 kwietnia br. z Rzeszowa do Krakowa. Przez Frankfurt, Dubaj, Bangkok, Sydney dotarliśmy do Christchurch 8 kwietnia o godz. 14.30 czasu lokalnego (10 godzin różnicy w przód w porównaniu z czasem w Polsce). W drodze powrotnej skręciliśmy w Dubaju do Johannesburga, aby zapolować w RPA. Powrót z Afryki do kraju - 28 kwietnia. Podróż była okrutnie ciężka. Miałem wielką ochotę ucałować ziemię za te 12 wzlotów i 12 lądowań. Unosiliśmy się w ciągu trzech tygodni w powietrzu 65 tys. km z okładem.
Nowa Zelandia (w języku maoryskim Aotearoa, czyli Kraj Długiej Białej Chmury) to archipelag składający się z Wyspy Północnej i Południowej oraz szeregu pomniejszych wysepek (m.in. Stewart i Campbell), położony w południowo-zachodniej części Oceanu Spokojnego, około 1600 km na południowy wschód od Australii, od której oddzielony jest Morzem Tasmana.
Krajobraz Wyspy Południowej w części wschodniej i zachodniej to jakby dwa różne światy. Na wschodnim wybrzeżu roślinność jest dość uboga, natomiast na zachodnim pyszni się niemal tropikalnym bogactwem. Klimat na Nowej Zelandii ma charakter podzwrotnikowy i umiarkowany. Średnie temperatury w lipcu na Wyspie Południowej wahają się od 3 do 5 stopni C, zaś w styczniu od 12 do 14 stopni.
Z uwagi na cudowne do życia warunki klimatyczne kilka z introdukowanych gatunków zwierzyny osiąga doprawdy imponujące rozmiary. Zapolować tu można na kapitalne wapiti (elk), jelenia sika, jelenia szlachetnego, daniela, kozicę, tahra himalajskiego, barana arapawa, dziką kozę, whitetaila, walabię (gatunek kangura), dzika. Ze zwierzyny drobnej występują zające, dzikie króliki oraz ptactwo: kaczki, gęsi kanadyjskie i czarne łabędzie. Wybór dla łowców wyśmienity.
Pierwszą parę jeleni sprowadził na Wyspę Południową w 1851 roku Lord Petre ze swojego stada w Thorndon Park w Essex, lecz zwierzęta ustrzelono, zanim zdążyły odbyć pierwsze gody. Druga introdukcja nastąpiła w 1861 roku w okolicach Nelson, skąd wkrótce doszło do dosłownej inwazji gatunku. W 1927 roku zagrożenie dla endemicznej fauny i flory stało się na tyle poważne, że dyrekcja lasów państwowych Nowej Zelandii wprowadziła nagrody za odstrzał jeleni, skutkiem czego od 1931 roku do marca 1975 roku zostało "pozyskanych" 1 124 297 jeleni obu płci.
Podstawą gospodarki Nowej Zelandii są farmy rolno-hodowlane. Kraj podzielony jest na farmy prywatne (private lands) oraz grunty publiczne (public lands). Wielkość farm waha się od kilkudziesięciu do kilkunastu tysięcy hektarów.

8 kwietnia.
Jesteśmy szalenie ciekawi naszego zawodowego myśliwego. On przysłał nam zdjęcie znad wody, z dorodnym pstrągiem tęczowym, a my jemu nasze zdjęcie z Nowej Grobli pod Lubaczowem, z pięknym bykiem - mocnym osiemnastakiem, strzelonym przez Jurka w czasie rykowiska w 2009 roku. Peter, niezbyt zaznajomiony z naszym modelem łowiectwa, odpisał krótko: "Niezły jak na ziemie publiczne".
Rozpoznaliśmy się od razu. Peter - dość niskiego wzrostu, ale mocnej budowy ciała, ogorzały, siwawy i rozczochrany, odziany w myśliwski komplet, w butach na tęgim traktorze, wyczekująco uśmiechnięty - przywitał nas bardzo serdecznie.

9 kwietnia.
Na Nowej Zelandii można polować na terenie prywatnym lub publicznym, tj. państwowym. Własność zwierzyny przypada właścicielowi ziemi, który z kolei - jak to ustalili już starożytni - ma prawo wydzierżawić swoją nieruchomość wedle uznania. Można więc wykupić licencję od właścicieli prywatnych oraz od państwa w granicach jego domeny.
Od wschodniego wybrzeża Wyspy Południowej polowanie na byki i daniele odbywa się w górach, nieco przypominających ukształtowaniem i kolorystyką nasze Bieszczady lub Beskidy, tyle że tutejsze góry są wyższe i praktycznie pozbawione drzew. Na stokach królują krzewy matagouri, szare i kolczaste jak krzewiaste akacje w Afryce, a wśród nich pojedyncze kępy potężnych traw zwanych toetoe. Dolne partie tych wzniesień pokrywają, w licznych jarach, gęste lasy bukowe oraz pozostałości innego, rdzennego drzewostanu.
Pierwszy na Nowej Zelandii "recce", czyli rekonesans. Pod wzgórzem, za domkiem, ustawiamy na kartonowym pudle cel i oddajemy do niego po kilka strzałów. Jurek będzie polował z Remingtona 700, kaliber 7 mm Rem. Mag., z lunetą Leupold 3-9x40. Ja również dostałem Remingtona 700, w kalibrze 270 Win. Mag., z lunetą Bushnell 3-9x40.
Jesteśmy zadziwieni tymi jednostkami. Broń na Nowej Zelandii jest traktowana zupełnie inaczej aniżeli w Europie. To rzecz stojąca w hierarchii narzędzi gospodarstwa domowego pomiędzy kowadłem a pick-upem. Służy do polowań, a nie odwrotnie. Z reguły jest to broń amerykańska, prosta w obsłudze, zabezpieczona taśmą maskującą, z kolbą - o zgrozo - plastikową. Lunety, ze względu na łatwość reklamacji, to głównie Leupold. W obejściu miejsce broni, podobnie jak psa, jest co najwyżej w przedpokoju. Oparta o ścianę, okrutnie okurzona i nigdy nie czyszczona, służy tak długo, jak długo jest do tego technicznie zdatna.
Pierwsze podejście przez bukowy las (New Zealand Black Beech - Nothofagus solandri solandri) daje nam poważnie do myślenia. Jak zwykle w takich przypadkach, sztucer nabiera wagi stosownej do rozmiaru zwierza, w kierunku którego ma palić. Debiutancki dzień polowania przynosi spotkania z mocnym danielem i niezłym bykiem, ale z uwagi na trudne warunki odstępujemy od strzału.

10 kwietnia.
Polujemy w Melrose, 30 km na zachód od Waikari w kierunku Arthur?s Pass w regionie Canterbury, w obwodzie liczącym około 5 tys. hektarów. Korzystając z geograficznych danych uzbrojonego po zęby w elektronikę Jerzego, ustalamy, że farma, a dokładnie domek, znajduje się na 42° 55" szerokości geograficznej południowej i 172° 25" długości geograficznej wschodniej, na wysokości 469 m n.p.m. Wziąwszy pod uwagę okoliczność, że zabudowania są posadowione w głębokiej kotlinie pośród gór, polujemy na wysokości ok. 800 m n.p.m. i wyżej.
Pniemy się pod potwornie stromą górę. Po pokonaniu około 2 km, ukryci wśród skał i wysokich traw oraz matagouri, przekraczamy wierzchołek wzniesienia i powoli schodzimy. Na przeciwległym skłonie leżą wielki byk i dwie łanie. Oddziela nas głęboki wąwóz, pełen kamieni i błota, pozostałości po ulewach i buchtowaniu dzików. Ścieżką pewnie 500 m, w linii prostej - po cięciwie - połowa tego. Sadowimy się pośród matagouri, obserwując byczysko przez lornetki. W życiu nie widziałem takiego wieńca! Trwa to wszystko pół godziny. Nagle byk wstaje i rozgląda się wokół. Po prostu łanie oddaliły się od władcy na nieprzepisową odległość. Peter błyskawicznie rozstawia teleskopowy pastorał. Jurek mierzy do byka; stok, na którym siedzimy, jest piekielnie stromy. Obserwuję rozgrywkę z odległości około 50 m za chłopakami - wszystkich aktorów mam widocznych jak na dłoni.
Huk. Byk po strzale pochylił łeb i lekko uniósł przedni prawy badyl. Łanie stały niewzruszone. Miałem wrażenie, że w jakiś nienaturalny sposób mięśnie zwierza się zbiegły, że cały się skurczył, zapadł się w sobie.
Peter głosem nieznoszącym sprzeciwu wydaje komendę: popraw. Jurek, cały w gorączce, repetuje Remingtona, mierzy - strzał. Byk odwraca się i robi chwiejny krok, jakby poirytowany własną słabością. Łanie rozglądają się gwałtownie; jak spod ziemi wyrastają kolejne dwie. Echo odbija się od gór. Jeszcze jeden strzał. Stok o nachyleniu 35 stopni, byk klęka i osuwa się w dół. Łanie zrywają się do ucieczki. W dolinie za górą słychać niezmącone niczym rykowisko. Splątany w krzewy matagouri zwierz dokonuje żywota.
Wracamy radośnie do samochodu. Jurek, okryty olbrzymim kaftanem, wyglądający jak celtycki druid, niesie na plecach oddzielone od tuszy trofeum. Jazda do naszego gościnnego domku mija błyskawicznie. Toasty i gratulacje. Peter serwuje polędwicę z jelenia. Boska.
Popołudniowe wyjście. Leżymy na wzgórzu, skąd rozciąga się zapierający dech w piersiach widok. Góry po horyzont we wszystkich kierunkach, bezchmurne niebo. Wiatr tego dnia na szczęście jest stosunkowo słaby. Rykowisko na Nowej Zelandii trwa nieprzerwanie dzień i noc. Lornetujemy okolicę. Nagle, bez słowa wyjaśnienia, Peter ruchem ręki podrywa nas na równe nogi. Pędzimy w dół na złamanie karku - ciężka próba dla nóg i obuwia. Mogę się tylko domyślać, że Peter wypatrzył byka i podchodzimy go na azymut. Zejście zajmuje nam chwilkę; docieramy do linii młodnika zasadzonego w kotlinie ludzką ręką. Poruszamy się gęsiego, sapiąc. Przed oczami latają mi czerwone płatki, tracę oddech. Posuwam się naprzód wyłącznie dzięki adrenalinie. Peter słowem się nie odzywa i tylko gestem nakazuje milczenie.
Pniemy się łożyskiem okresowego potoku, wzdłuż młodnika, najciszej jak to możliwe. Osiągamy niewielką grań; stajemy na garbie. Na lewo cisza, na prawo cisza. Stoimy. Peter przesunął się około 50 m i patrzy w jeden punkt. Jurek znajduje się kilka kroków za mną. Delikatnie trąca mnie w ramię. Jest! To jego zobaczył Peter, jego podchodziliśmy. Leży odwrócony do nas tyłem, dokładnie naprzeciw mnie, jakieś 100 m, w kłębowisku matagouri. Klękam odruchowo jak idiota, wykonując ruch, którego - zdawałoby się - odwrócony od nas byk nie powinien zobaczyć.
Zobaczył i natychmiast wstał. Łanie, których obecności w ogóle nie odnotowałem, ruszyły z miejsca, ale na szczęście powoli. Patrzę rozpaczliwie to na stojącego bokiem byka, to na Petera. Ten również spokojnie stoi na szeroko rozstawionych nogach i ogląda jelenia w lornetce. Byk rusza z wolna w górę, znikając w matagouri, w łożysku równoległym do garbu, na którym stoimy. Po sekundzie pokazuje się w niewielkiej przerwie. Peter daje mi sygnał, abym strzelał. Nie ma czasu do namysłu. Składam się z wolnej ręki, biorę jelenia w krzyż i oddaję strzał. Słyszę huk i uderzenie kuli. Nie pytam, co dalej, tylko repetuję i natychmiast strzelam drugi raz. Huk i uderzenie kuli - zwierz stoi jak skała. Repetuję i strzelam trzeci raz. Jak przez ścianę słyszę paniczną ucieczkę chmary wśród krzewów. Mój byk już wcześniej zniknął z pola widzenia.
Schodzimy w dół; nie czuję, że kaleczę sobie całe nogi do krwi, przebijając się przez kolczaste krzewy. Byk po ostatnim strzale runął martwy do przodu. Znowu stoję jak zaczarowany, patrzę i nie mogę wykrztusić z siebie słowa. Padamy sobie z Jurkiem w objęcia. Mój pierwszy w życiu byk jelenia.

11 kwietnia.
Wyruszamy na łowy na daniela. Poranny wyjazd bez rezultatu, nie licząc zmarnowanej okazji strzału do mocnego łopatacza.
Po południu stajemy gdzieś w górach i rozpoczynamy niemęczący podchód wśród traw i kamieni. Potem ostro w dół. Peter ręką wstrzymuje pochód. Padamy na ziemię, a on w tym czasie mości stanowisko strzeleckie dla mnie na swoim plecaku i kurtce. Podczołguję się do tego miejsca. Wszystko jest oparte na wielkim głazie - leżąc, nogi mam u góry, ręce w dole. Kokoszę się ze sztucerem, przez długi czas szukając celu. Peter zaczyna się niepokoić - daniel rozpływa się w matagouri. Znajduję jednak mojego łopatacza, gdy pojawia się na polance między krzakami. Jest tak stromo, że praktycznie mierzę w jego kark. Odległość dobrze ponad 200 metrów. Celuję starannie i pociągam za spust. Góry pochłaniają huk wystrzału. Daniel wyraźnie znaczy, zwalnia i ku mojemu zmartwieniu staje do mnie frontem. Po sekundzie na drżących badylach rusza w naszym kierunku. Koniec żartów, strzelam na sztych - w przepaść. Drugi pocisk trafia byka prosto w mostek. Dosłownie zdmuchnięty, zwierz znika ostatecznie w matagouri.
Mam swojego pierwszego daniela. Cokolwiek by rzec, wszystko na Nowej Zelandii jest dla mnie pierwsze. Emocje jednak znacznie bardziej stonowane w porównaniu z polowaniem na jelenie.

12 kwietnia.
Ściągamy z gór strzelone sztuki. Jesteśmy zaskoczeni metodą postępowania z dziczyzną. Tuszy nie zabiera się z miejsca strzału, lecz transportuje się ją dopiero po zakończeniu polowania, nawet jeśli trwa ono kilka dni. Zwierza wyciąga się za pomocą długich na setki metrów zbrojonych lin. Mięso nie ulega zepsuciu - przeciwnie, jest doskonale zabejcowane na wietrze.

13 kwietnia.
Wyprawa po Jurkowego daniela. Wyruszamy wcześnie. Spędzamy kilka godzin na bezowocnej zasiadce na szczycie wzgórza. Zmieniamy taktykę. Po godzinnej wędrówce, przy silnym wietrze, spotykamy na przeciwległym zboczu trzy rywalizujące daniele. Peter, po dłuższej obserwacji, przewiduje rozwój wypadków. Ja zostaję na górze, chłopaki lokują się niżej. Jeden z byków schodzi w dół, dokładnie na ich wysokość, tyle że po przeciwnej stronie wąwozu, i zaczyna powolną defiladę niższą stokówką. Jego trasa przecina się na dystans około 100 m ze stanowiskiem Jurka i Petera. Mam zatem widok na myśliwców oraz na podążającego w ich kierunku na pewną śmierć daniela. Napięcie rośnie, ponieważ zwierz musi mijać przyczajonych w matagouri łowców. Daniel wpada w zasadzkę. Dochodzi do perfekcyjnie ukrytych w krzewach Petera i Jerzego na rzeczone 100 metrów. Takich okazji się nie marnuje! Widzę z góry dokładnie mierzącego z pozycji leżącej Jurka i jego daniela. Słyszę słaby wystrzał i spostrzegam, jak byk wali się na ziemię, jakby go piorun poraził. To już koniec naszego polowania - nieprawdopodobny łopatacz, z fantastycznym, dodatkowym pasynkiem wyrastającym z wewnętrznej części łopaty.
Krótkie podsumowanie łowów - teatralne polowanie w wykonaniu Jurka, z efektownymi strzałami z doskonale przygotowanych pozycji. Moje łowy raczej kowbojskie, ale poprzez element zaskoczenia - piekielnie emocjonujące. W sumie strzeliliśmy w pięć dni dwa złotomedalowe byki: dwudziestaka o wadze wieńca 14 kg i dwudwudziestaka o wadze 15 kg oraz dwa złotomedalowe daniele, każdy o wadze łopat 4 kilo.


dodaj komentarz

0 komentarzy

Napisz komentarz

Uwaga! Aby dodać komentarz, musisz posiadać konto w serwisie braclowiecka.pl oraz być zalogowanym.