Niemcy wcale nie wybijają dzików
Styczeń 10
18:01
2020
Wydrukuj
W polskich mediach oraz na politycznych salonach wielokrotnie się przewijała (i wciąż się przewija) kwestia odstrzału dzików w Niemczech w kontekście działania prewencyjnego, redukującego ryzyko wystąpienia ASF-u. Jako przykład konsekwentnych działań na tym polu jest podawany rekordowy w tym kraju odstrzał ponad 800 tys. dzików w roku łowieckim 2017/2018. Ocena tego nierzadko staje się jednak źródłem nieporozumień, przedmiotem nadinterpretacji czy wręcz manipulacji. Tę ostatnią stosują czy to WWF Polska i organizacje pozarządowe, które zrzucają tak wysokie pozyskanie dzików w Niemczech na karb niewyobrażalnych stanów liczebnych tego gatunku, czy to krajowi politycy i media, pragnący widzieć w bardzo wysokim pozyskaniu w sezonie 2017/2018 nakazane myśliwym oraz egzekwowane przez administrację niemiecką działania stanowiące przykład godny naśladowania na polskim gruncie.
Tymczasem na wysoki poziom odstrzału dzików za Odrą akurat we wspominanym okresie składa się wiele czynników. Skutki zaś, czyli wpływ rekordowego pozyskania na stan populacji czarnego zwierza, w tej chwili trudno ocenić. Danych dotyczących wysokości odstrzału w kolejnym sezonie 2018/2019 w całych Niemczech jeszcze nie publikowano – są dostępne tylko fragmentaryczne informacje z pojedynczych powiatów i landów. Ze statystyk z przygranicznej Brandenburgii wynika np., że po rekordowym sezonie 2017/2018, gdy strzelono tam 89,8 tys. dzików, ubiegłoroczne rozkłady (w sezonie 2018/2019) wyniosły już 71,5 tys. sztuk. Zatem były o przeszło 20% niższe niż w najlepszym roku, lecz stały na tym samym poziomie co średnia z ostatnich pięciu lat przed eksplozją liczebności, która wynosiła ok. 70,6 tys. osobników. W odniesieniu do sytuacji w Brandenburgii i sezonu 2017/2018 można zatem ogólnie stwierdzić, że dzików było więcej niż zwykle, więc strzelono ich więcej niż zwykle. A że nadal występuje ich dużo, ciągle strzela się dużo.
W przeciwieństwie do regulacji w polskim prawie łowieckim w Niemczech nie planuje się wielkości pozyskania dzików, nie ma limitów czy obowiązkowej liczby sztuk do odstrzału. O wysokości pozyskania decyduje dzierżawca, właściciel obwodu, posiadacz prawa i uprawnień do polowania, który ponosi pełną i osobistą odpowiedzialność za nadmiar czy wręcz przeciwnie – zupełny brak dzików. Nie prowadzi się też inwentaryzacji ani nie duma nad wyssanymi z palca liczebnościami biegających po lasach zwierząt. Te, owszem, są liczone i rozliczane, lecz w chłodniach, po odstrzale. A żeby go zrealizować, trzeba najpierw osiągnąć konsensus między interesem ogólnospołecznym a interesem posiadacza prawa do polowania – nie na próżno określanego jako prawo.
Jeśli chodzi o kulisy i tło zagrożenia wirusem ASF-u, to istotniejsze niż w gruncie rzeczy populistyczny argument o wybiciu dzików w Niemczech, którego używają polscy politycy i część środowisk, powołując się na przykład Berlina, są działania o charakterze polityczno-administracyjnym tworzące ramy dla skutecznej redukcji dzików. W razie potrzeby lokalnie do zera. Rząd i administracja niemiecka nie posługują się batem w celu wymuszenia na myśliwych wybicia czarnego zwierza. Natomiast machających flagami trybunów ludowych, którzy głośnym wrzaskiem nadają w Polsce ton i kierunek debacie nad ogólnospołecznym wyzwaniem, jakim jest epidemia ASF-u, trudno za Odrą zarejestrować.
Z Niemiec Andrzej R. Krysztofiński, Fot. Budimir Jevtic/Adobe Stock